Zeglarz w ogniu
Benek nie jest laikiem, cale swoje zycie spedzil na morzu, dowodzac roznymi jednostkami, miedzy innymi zaglowcem s/y „Zawisza Czarny”...
Nie liczac barmana i portiera jakiegos taniego motelu, Benek byl pierwszym czlowiekiem, ktorego poznalem w Ensenadzie... Dystyngowany, z perfekcyjnie kapitanska broda, na wskros uczciwy, troche egocentryk, absolutnie slowny, ale i nie pozbawiony wady - nigdy nie mozna go bylo namowic na flaszke:-)
Zawsze chetny pomoc i wesprzec blizniego swego, pamietam jak ladowal cebule do moich siatek, twierdzac ze nigdy jej w drodze za duzo, albo szukal dla mnie po calej Ensenadzie 300 swiezych jajek tuz przed wyjsciem w rejs. Mocowal kiepsko przywiazane pojemniki z benzyna do pontonu, ktora zabieralem nie wiem po co, przeciez nie bede nigdzie dobijal. Benek nie kochal swojej Natury, w sposob w jaki ja od pierwszego wejrzenia pokochalem Luke. Jak gdybyby przeczuwal ze zdradzi go i zostawi w popiolach goryczy.
Pamietam jak mowil ze czasem lapie sie na mysli "czyj to jacht", moj przeciez mial byc stalowy bez polerowanego chromu i blyskotek... To miala byc lodz, nie jachcik, z wielkimi zbiornikami na paliwo i podrecznym warsztatem. Na koncu okazalo sie ze Natura, nie lubila rowniez Benka, posrod hektolitrow rozrabianej codziennie na swiecie zywicy zapalila sie wlasnie ONA, jak gdyby sterowalo tym przeznaczenie. Widac musieli sie rozstac, a rozwodu udzielil im oczyszczajacy ogien. Marzen jednak spalic nie mozna, zostaly i zyja.
Wiecej...
Przy okazji naszego pobytu w Polsce, plywajac po Jezioraku, mielismy okazje byc na koncercie Andrzeja Koryckiego i Starych Dzwonow, a takze pozniej w Ostrodzie sluchac bardziej romantycznego wtedy Andrzeja Koryckiego i rosyjskich romansow spiewanych cudnie przez... Dominike Zukowska. Bylo to niezapomniane wydarzenie, Tomek bardzo lubi romantyczne szanty Andrzeja, czasem sam, w przyplywie dobrego humoru i po kilku szklankach whiskey bierze w swoje wielkie lapy gitare i podspiewuje min."Trzech Bogow", „Fale” albo o ”jednej lzie ktora przechytrzy okrutne morze...” Niestety koncert w Siemianach (kolo Ilawy) 20 czerwca 2006 mial troszke inny charakter i pomimo usilnych prosb Tomka, nie udalo mu sie naklonic Andrzeja by zaspiewal "Trzech Bogow" lub jakas inna, typowa dla stylu Andrzeja „szante”. Jako odpowiedz na taka zatwardzialosc, lodka Mirka, (Tomka brata ) poplynelismy kanalami na kolejny koncert do Ostrody, gdzie Andrzej Korycki w bardziej juz kameralnym nastroju, spiewal wszystkie ulubione szanty Tomka, jak rowniez ballady starego Bulata Okudzawy, a Dominika Zukowska wzbogacila je przepieknymi rosyjskimi romansami...
W grudniu zawinal do Ensenady "Stary" wraz z przesympatyczna zaloga. Przywitalismy wspolnie Nowy Rok. Alkoholu i sympatycznego towarzystwa bylo duzo, zwlaszcza flaszka ze Slawkiem. Nikt nie mial kaca, bo kac tylko z picia w zlym towarzystwie wynika:-)
Załoga jachtu s/y „Stary” jako najmłodsza w historii, pokonała trasę z Atlantyku na Pacyfik przez Arktykę. Trasa rejsu wiodła z Zachodniej Grenlandii, przez Arktykę Kanadyjską i północne, intensywnie zalodzone wybrzeża Alaski. W drodze powrotnej, na Północnym Pacyfiku, załoga w czasie silnego sztormu przeżyła wywrotkę jachtu.
Pierwszy polski jacht, ktory przetarl szlak Przejscia Polnocno - Zachodniego.
Wigilijny Gosc
24 grudnia wyladowalam z Sara w San Diego, na granicy mexykanskiej czekal na nas Tomek i stamtad juz razem przyjechalismy do Ensenady. Na pokladzie Luki byl juz wujek Janek, ktory rowniez byl swiatecznym gosciem Tomka (nie ostatnim jak sie dalej okaze). Po zjedzeniu pysznej kolacji wigilijnej ktora nam Tomek przygotowal (swietnie gotuje), a na ktora skladaly sie : zupa ze skalopsa, muszli i krewetek, krewetki w ostrym sosie, ryba smazona...wsparlismy trawienie butelka bialego wina...no moze dwoma..:-)) Zapachy z naszego jachtu "rozeszly" sie po calej marinie.... Okolo polnocy obudzilo mnie pragnienie, poszlam do kuchni, potem postanowilam przejsc sie do toalety. Gdy wyszlam, tuz przy jachcie, spostrzeglam blyszczace w ciemnosci slepia a tuz za nimi ogromne czarne psisko, wystraszylam sie nie na zarty, zaczelam budzic Tomka, "Tomek, Tomek, chodz ze mna do lazienki, tu jest wielki wilk i lypie na mnie wielki slepiami" Nie zebym sie bala psow...ale kto wie....siedzi przy samym jachcie, nieruchomo i nie spuszcza ze mnie tych blyszczacych slepiow.... Tomek nie zakonczyl porzedniego wieczoru winem, z Jasiem otworzyli buteke whisky, wiec niezupelnie jeszcze zbudzony warknal - "wracaj do lozka, sni ci sie to", nie dajac za wygrana tarmosilam go, w koncu zwlekl sie z lozka, wyjrzal na keje i natychmiast sie dobudzil, zapytal - "mam nadzieje ze nic do ciebie nie gadal..??" Tomek zniknal we wnetrzu jachtu, po chwili wrocil z miska naladowana psia karma i smazonymi rybami-przeciez to Wigilia.. . Nazajutrz pies siedzial dokladnie w tym samym miejscu i nie spuszczal z nas czujnych oczu.. Zagadka bylo skad sie tu wzial. W Ensenadzie jest wiele bezdomnych psow, ale jesli miejskim hyclom uda sie zlapac jakiegos, sa natychmiast zabijane. Zjawil sie w strzezonej przez straznikow marinie, siedzial tuz przy naszym jachcie i nie spuszczal nas z oczu, jakby tak wlasnie mialo byc. Wygladalo ze na cos czeka... Nie moglismy go adoptowac, ja wracalam na Floryde, a Tomek plynal w rejs, poza tym mial juz zaloganta, Wacka. Jedno co moglismy zrobic to karmic go i czekac co z tego wyniknie ...
Codziennie karmilismy pieska, przyzwyczail sie tak, ze zaczal uwazac nas za swoich wlascicieli, i kiedy ktos obcy przechodzil kolo lodki, pies nas ostrzegal. Zaczal tez wspolzawodniczyc z Wackiem, delikatnie probowal mu pokazac kto jest wiekszy. Kilka dni potem ochrona mariny wraz z hyclami przyszla zabrac psa. Zjawili sie ...czterech...z sznurami, wiedzac ze w Mexyku bezdomne psy sie po prostu zabija, Tomek nie pozwolil im na to, i obiecal ze sie nim zajmie....", ten pies wybral nas zeby go uratowac". Zlamalam sie i zaproponowalam ze zabiore go na Floryde...."i co bedziemy miec trzy psy?" - Tomek sie nie zgodzil. Ulozylismy plan ze ja przemyce psa przez granice do San Diego i tam oddam go do schroniska... w ktorym nie zabija sie psow, wszytkie wczesniej lub pozniej sa adoptowane . Pojechalismy do miejscowego weterynarza zeby dowiedziec sie jakie dokumenty beda potrzebne aby przewiezc psa z Mexyku do Stanow. Kiedy oczekiwalismy w kolejce, poznalismy mila amerykanke, ktora powiedziala , ze tuz przed granica znajduje sie schronisko dla zwierzat, prowadzone przez kobiete z U.S. w ktorym sie ich nie zabija, i szuka nowych wlascicieli w Stanach, dala nam adres do Rosarito. Jako ze mexykanie nie uznaja tego typu rozwiazan....schronisko nie otrzymuje zadnej finansowej pomocy od rzadu mexykanskiego, schronisko to istnieje dzieki szlachetnosci,wrazliwych na krzywde zwierzat, osob z tamtej strony granicy... Zapakowalismy psa do samochodu, wraz z workiem jedzenia i pojechalismy do oddalonego o 60 km Rosarito. Tam juz musielismy wziac taksowke by nas poprowadzila...schronisko bylo oddalone od miasta kilka kilometrow, na pustynno-gorzystym terenie. Z taksowkarzem tez bylo troche zamieszania, jako ze my ,"ani me ani be" po hiszpansku, a taksowkarz "ani be" po angielsku i na poczatku zapilotowal nas w zupelne inne miejsce...do schroniska, gdzie bezdomne zwierzatka sa usmiercane...myslal ze w ten sposob chcemy sie pozbyc psa. Sunny okazala sie przesympatyczna kobieta, gdy w koncu odnalezlismy jej psia oaze przywitala nas milo i dziekowala ze zadalismy sobie tyle trudu by przywiezc tu naszego swiatecznego goscia...zostawilismy psa, worek zarcia i datek.... Wracalismy z dosc mieszanymi uczuciami...Sunny opowiedziala nam co w Mexyku robi sie z bezdomnymi psami i jak sie to robi.....zbiera sie te psy do jednej klatki, polewa woda, i podlacza pod 220 V... Ten pies definitywnie czul szostym zmyslem ze Tomek to dobry facet i ze tu czeka go ocalenie....
Oto strona internetowa przytulku http://www.bajaanimalsanctuary.org/
Wigilijni Goscie: wujek Jasiu Purzycki i uroczy owczarek.
Ostatnie minuty przed wyplynieciem, pozegnanie z przyjaciolmi