Panama
 

 

Literka T przy dniu znaczy relacje Tomka

Literka B i pochylony tekst - Beaty


31 sierpnia

Wyciąganie Luki z wody obyło się bez dramatów, ale trwało dobre 3 godziny. Tomek nurkował kilka razy i sprawdzał ustawienie kilu na podstawie wózka. Wokół zebrał się mały tłum i co chwila padały różne opinie i propozycje co do tego jak powinno się jacht wyciągnąć, mój mąż ma jednak charakter przywódcy i o sprawie wyciągania swojej łódki z wody nie pozwolił nikomu decydować.
Przy pomocy naszych znajomych i pracowników mariny operacja wyciągnięcia 27 tonowej Luki zakończyła się sukcesem.
Niestety dzisiaj Tomek nie mógł wymienić łożyska podtrzymującego wał, ściągacz który miał był za mały by poradzić sobie z naszą śrubą napędową, która musiała być zdjęta.
Wyjście i wejście na Luke po rusztowaniu wózka wcale nie jest łatwe, Wacek został „uziemiony” na jachcie.

no co jest grane  Tomek nurkuje

wchodzenie na Luke  wyciagamy łódkę

wyjęta

 

 


30 sierpnia

Trochę się boje tej jutrzejszej operacji „wyjmowania Luki z wody”, tu gdzie stoimy nie mają takiego porządnego dźwigu jakim wyciągali Luke w Port San Luis w Stanach, czy w Ensenadzie, Meksyku, będą wyciągać nas wielkim wózkiem na kołach... właściciel wózka uspokajał Tomka żeby się nie martwił, że chłopaki wiedzą co robią, bo już jeden jacht motorowy tym wózkiem wyciągnęli...
Jutro około południa ma być wysoka woda, wtedy napłyniemy na wózek, i mam nadzieje że reszta pójdzie gładko, zresztą wierzę że Tomek dobrze ocenił sytuacje i obędzie się bez dramatów...
Dzisiaj muszę przygotować Luke jak przed wyjściem w rejs, tzn. poukładać i zamocować wszystko, co mogłoby się zsunąć, przesunąć, spaść... etc.

 


29 sierpnia

Deszczowy dzień i na dodatek nie ma internetu, czasami network się „zapycha”, i jeśli zapcha się w sobotę, trzeba czekać do poniedziałku, aż pracownicy biura z którego „łapiemy” sygnał zresetują router.
Jako "adict" internetowy przez pierwszą godzine nie wiedziałam co ze sobą zrobić, w  końcu wzięłam się za produkcję strony internetowej naszego nowego pomysłu na żeglowanie...
Tomek pojechał kupić część do wału, a później zajmował się organizacją wyjęcia Luki z wody, wstępny plan to poniedziałek, 10 rano.

 


28 sierpnia

Mamy dobrą wiadomość od naszego znajomego Jacoba, który w końcu sprowadził do swojego aresztu szwajcarskiego konsula (w Panamie), konsul zrobił jakieś „czary mary” i jutro Jacob powinien wrócić na swój jacht. Trzymamy kciuki...

 


27 sierpnia

Tomek znów siedzi w maszynowni, dzisiaj oznajmił że sprawa wału się skomplikowała i po niedzieli trzeba będzie Luke wyjąć z wody, po czym popłynął na ląd zorientować się w sytuacji „gdzie i za ile.”

 


26 sierpnia

Doprowadziliśmy jacht Lindy na bezpieczne kotwicowisko i wróciliśmy promem, nie ma o czym pisać...

 


25 sierpnia

Dziś Tomek siedzi w maszynowni, grzebie przy wale i co chwila pływa do sąsiada-spawacza.
Jutro krótki rejs na wyspę Taboga, pomożemy przeprowadzić tam jacht pewnej samotnej kobiecie, wrócimy promem. Dobrze że w końcu odpływa, Tomek z dobrego serca doprowadził jej jacht do stanu używalności, ale ostatnio już przesadzała, dzwoniła do nas co chwilę i przypływała z „duperelami” 5 razy dziennie...

 


24 sierpnia

Spokojny dzień na kotwicy, każde z nas siedzi przed swoim komputerem, Tomek pisze jakiś artykuł, ja w końcu zajęłam się produkcją naszej nowej strony www.yachtrallies.com

 


23 sierpnia

Pralka naprawiona :)
Użyłam starego, sprawdzonego sposobu małżeńskiego. Albo pralka zacznie prać, albo od dziś śpisz na kanapie...


22 sierpnia

Od paru dni w samym przejściu sterówki leży rozbebeszona pralka.
Zaczynam nabierać podejrzeń że mój kapitan nie tylko próbuje ją naprawić, całkiem możliwe że przerabia ją na samolot...
Spakowałam więc 2 wory prania i pojechałam dziś do pralni w mieście...


21 sierpnia

Urząd emigracyjny urządza tu ostatnio prawdziwą łapankę. Dzisiaj Tomek zawiózł mnie na ląd, zabrał po drodze naszego znajomego, Boba, (ktoś ukradł mu silnik od pontonu), gdy tylko dobiliśmy do kei, podszedł do nas kapitan portu z policją emigracyjną, i zapytali Boba o paszport i dokumenty jachtu. (nasze sprawdzono już wczoraj)
Teraz „myśliwi” czają się przy wejściu na dok, nikt się nie prześlizgnie ani na jacht, ani z jachtu bez okazania dokumentów.
Nasi rosyjscy znajomi Aleksander i Angelika postanowili w nocy dyskretnie ewakuować się do oddalonej o 30nm Pearl Island, by spokojnie przeczekać „burze” i dokończyć remont jachtu, zanim popłyną dalej.


20 sierpnia

Tomek popłynął na chwile do Iriny i Jacoba i... przepadł.
Kiedy w końcu wrócił, okazało się że zastał Irinę całą w łzach rozpaczy... urzędnicy emigracyjni aresztowali Jacoba.
Na kotwicowisku gdzie stoimy, nikt wcześniej nie sprawdzał dokumentów jachtów i załogi, i są tu żeglarze którzy od dawna nie mają już ważnych wiz, lub wymaganego przez kapitanat portu pozwolenia na żeglowanie po wodach terytorialnych Panamy.
Pewnie pod dowództwem nowego prezydenta, urząd emigracyjny wziął się do pracy poważnie, urzędnicy odwiedzają od kilku dni każdą łódkę po kolei i sprawdzają dokumenty.
Jakob 7 miesięcy temu odprawił się do wyjścia i nie wypłynął...
Irina wynajęła adwokata od spraw emigracyjnych i jutro mają zacząć działać, Tomek pocieszał ją że nie będzie tragedii, w najgorszym wypadku, jeśli deportują Jacoba do Szwajcarii, po prostu będzie musiał przylecieć np. do Kolumbii, a Tomek przeprowadzi mu tam jego jacht.
Nasi inni rosyjscy znajomi również nie mają wiz, Tomek doradzał im żeby natychmiast wypływali z Panamy, wrócili po kilku dniach i poprosili o nowe wizy... ale wygląda na to że mają jakiś inny pomysł... Trzymamy za nich kciuki.


19 sierpnia

Byliśmy rano u laryngologa, gardło pobolewa mnie odkąd wyruszyliśmy z Galapagos i postanowiłam to sprawdzić. Czekaliśmy na wizytę długo, podobnie jak kiedyś w Polsce, w osiedlowych przychodniach lekarskich...
W pewnym momencie do poczekalni wjechał na wózku inwalidzkim bardzo wychudzony, na wpół sparaliżowany mężczyzna, piżama szpitalna świadczyła że przyjechał z drugiej części szpitala (w tej w której my byliśmy były tylko specjalistyczne gabinety lekarskie).
Wychudzony mężczyzna zaczepił jednego z ludzi oczekujących w kolejce, który właśnie konsumował lunch i po chwili uśmiechnięty od ucha do ucha zajadał smażoną rybę.
Inna oczekująca kobieta wyszła i po paru minutach wróciła z małym zawiniątkiem jedzenia i kubkiem kawy, którymi jeszcze bardziej uszczęśliwiła wygłodzonego pacjenta. Potem zaczęła się wielka awantura, którą wszczęła pielęgniarka, twierdząc że tymi samarytańskimi gestami, o mało nie pozbawili życia jej pacjenta, który był połowicznie sparaliżowany i karmiono go tylko płynami...
Panamczycy mają dobre serca...


18 sierpnia

Spokój na morzu.
Tomek pracuje nad pralką, okazało się że pompa nie działa, kupił więc nową, ale nie jest taka sama jak oryginalna i musi ją dopasować. Kiedy nie pracuje na naszym jachcie, pomaga innym żeglarzom w ich kłopotach.
Ja powoli mobilizuje się do pracy nad naszą nową stroną internetową.
Internet na jachcie jest, ale kiedy Luka się obraca, znika i trzeba przestawiać antenę, w ten sposób można sprawdzić e-mail, albo pożeglować po stronach internetowych, ale robić strony się nie da... więc dziś wybieram się na ląd do kafejki internetowej.


17 sierpnia

Wczoraj były moje urodziny, Tomek kupił mi śliczne słoneczniki, nie robiliśmy żadnej wielkiej imprezy, po prostu zaprosiliśmy na kolacje kilku znajomych.
Irina przygotowała dla nas pyszne uszka, które Rosjanie nazywają „pielemienie”, ja ugotowałam do nich czerwony barszcz z grzybami, wspólnie z Tomkiem nakroiliśmy zieleniny i zrobiliśmy parę sałatek, Tomek zamarynował w piwie mięso na szaszłyki, i później z poświęceniem pilnował grilla.
Kropką nad „i” był tort miodowy, który Irina sama upiekła, pycha.
Impreza przeciągnęła się do późna w nocy, towarzystwo się rozśpiewało, i życzenia urodzinowe zaśpiewano mi w kilku językach: nasze polskie „Sto lat”, angielskie „Happy Birthday”, „ С днем рождения”, „Bon anniversaire” po francusku i jeszcze było coś z „Geburtstag” po niemiecku.
Dzisiaj odsypiamy.

Angelika i Ronald   Jacob i Irina   od lewej -  Angelika Ronakd i Kathy

od lewej -  Alex Irina Angelika Ronald   Jacob Irina Angelika   

 


15 sierpnia


Kapitan trochę krzyczy na mnie że zamiast pracować nad naszą nową stroną www.bluewaterrally.com, to łażę po forum żeglarskim i się tam bawię...
No, ale przy tej całej zadymie paszportowej wcale nie chciało mi się „pracować”... zabawa to co innego:-)
Wczoraj zostaliśmy zaproszeni na małe żeglarskie spotkanie. Tomkowi oczy wyszły prawie z orbit, gdy okazało się że Joel i Patricia na swoim jachcie, s/y „Johannes Brahms”, mają fortepian...
Żeby go tam wstawić musieli wyciąć, a potem z powrotem wkleić spory kawał pokładu...
Kiedy weszliśmy do mesy było tam już kilku naszych znajomych, Joel zagrał nam na powitanie „Nocturn” Fryderyka Chopina, bardzo miły gest z jego strony (z wrażenia zapomniałam nagrać).
Tomek poprosił Joela aby zagrał jeszcze „Poloneza” Chopina.
Joel nie grał tego utworu od wielu lat, ale wygrzebał nuty i z drobnymi potknięciami zagrał go pięknie...
Wieczór przebiegał w miłej atmosferze, dźwięki fortepianu i gitary przeplatały się z chlupotem wody opływającej burty...
Okazało się że większość żeglarzy obecnych na spotkaniu, ma jakiś muzyczne zdolności, nawet Tomek, który nie grał na fortepianie już od bardzo wielu lat, skusił się, siadł na chwile przy klawiszach i zagrał „Doprawdy jaka jesteś nie wie nikt...”
Żeby mu się tylko za bardzo ten pomysł nie spodobał... i nie postanowił ciąć pokładu żeby wstawić fortepian:-), a Luke przechrzcić na Fryderyka Chopina...

 

Klipy video ze spotkania


14 sierpnia


Akcja „wiza panamska w amerykański paszport” zakończona.
Było zbyt dużo zadymy aby wszystko opisać, z grubsza to: dwie wizyty w biurze emigracyjnym, które nie zdały się na nic, trzecia, w głównym urzędzie emigracyjnym skończyła się falstartem, bo można było tam wejść tylko jak do kościoła, w długich spodniach i butach do kostek...
Na nic nie zdało się tłumaczenie że mój polski paszport kończy za tydzień ważność i prośba czy nie mogliby wbić tej wizy w amerykański, spowodowała tylko konsternacje urzędniczek, które właśnie nakładały sobie wzajemnie świeży lakier na paznokcie... ale zapewniono nas, że jeśli opuszczę Panamę z polskim paszportem, to będę mogła wrócić już na amerykańskim.
Pojechaliśmy więc autobusem do Kostaryki.
Urzędnicy emigracyjni w Kostaryce zażądali jednak pieczątki potwierdzającej mój wyjazd z Panamy...
Spróbowałam jeszcze raz posłużyć się amerykańskim paszportem, kiedy po 10 minutach pobytu w Kostaryce wróciliśmy do Panamy, ale panamska straż graniczna także szukała w paszporcie pieczątki potwierdzającej że opuściłam Kostarykę... Błędne koło.
Na dodatek nie chciano nas wpuścić z powrotem do Panamy...
Urzędnicy stwierdzili że musimy zostać co najmniej 72 godziny w Kostaryce aby przedłużyć panamską wizę.
Trudno było im wytłumaczyć, że my wcale nie chcemy przedłużać wizy... bo nasze wizy są wciąż ważne.
Dopiero kiedy znaleźliśmy tłumacza, i ten za 5 dolarów przetłumaczył urzędnikom problem, sprawa prawie się wyjaśniła... prawie, bo wtedy okazało się że aby wjechać do Panamy mój paszport musi być ważny jeszcze co najmniej 30 dni... a nie był... hehehe.
Urzędniczka wydzwaniała dobre pół godziny do „wyższej instancji”, faxowała kopie naszych paszportów, listę załogi i dokumenty jachtu... W końcu do Panamy zostaliśmy wpuszczeni:-)
W sumie wycieczka trwała: 7 godzin autobusem w jedną stronę, 10 minut w Kostaryce, 2 godziny zadymy na granicy i 10 godzin droga powrotna.

Generalnie, jak w wielu krajach na świecie, w urzędach panamskich panuje biurokracja nie do opisania, a teraz gdy nowy prezydent wydał wojnę korupcji, nie udaje się już posłużyć banknotem dwudziestodolarowym, który wcześniej "magicznie" rozwiązywał takie problemy. Niemniej Panamczycy są ogólnie bardzo mili i przyjaźnie nastawieni. Kiedy w drodze powrotnej, zmęczona zasnęłam z plecakiem pod głową, pomocnik kierowcy oddał mi swoją poduszkę...

Dzisiaj zdesperowana wyciągnęłam Tomka i pojechaliśmy do ambasady Stanów Zjednoczonych.
Tam po rozmowie z konsulem okazało się, że świat się nie skończy jeśli wylecę z Panamy na polskim paszporcie, który potem schowam do kieszeni, a kiedy wysiądę z samolotu w Miami pokaże paszport amerykański...

 

 


13 sierpnia B & T

Operacja pt. "wiza panamska do amerykańskiego paszportu" wciąż trwa...


11 sierpnia B & T

Dzisiaj 11 sierpnia. jedziemy autobusem do Costa Rica.


8 sierpnia B

Nie polecę do USA, nie da się nic zrobić, jest mi tylko przykro że nie zobaczę córki. Poczekam kiedy będzie miała przerwe w szkole i ona przyleci do Panamy...

 


7 sierpnia B

Dalej kombinujemy...


6 sierpnia B

Kombinujemy jakby mi "wstawić" panamską wizę w amerykański paszport...


5 sierpnia B

No to się przeleciałam.
Do odprawy celnej i z powrotem na Lukę.

O północy, odebrałam w okienku linii lotniczych Spirit, bilet do Orlando, kupiony wcześniej na internecie.
Bez problemu udało mi się dostać moje ulubione miejsce w samolocie, blisko dziobu, "zewnętrzne" siedzenie (od strony tzw. korytarza).
Skierowałam się do odprawy celnej. Podałam celniczce amerykański paszport, bilet i żółty świstek (druczek odprawy).

Zwykle podróżuje posługując się polskim paszportem, amerykanie nie są w tej części świata mile widziani, polski paszport zyskuje o wiele więcej sympatii.
Więc panamską wizę mam w polskim paszporcie, do USA musiałam jednak lecieć na amerykańskim, gdyż jest to jedyny dokument który upoważnia mnie do wlotu do Stanów Zjednoczonych, nie posiadam amerykańskiej wizy w polskim paszporcie, ani Zielonej Karty, odkąd otrzymałam obywatelstwo USA, zresztą mój polski paszport za parę dni traci ważność i zabieranie go ze sobą uznałam za zbyteczne, myślałam że kiedy wrócę do Panamy, na lotnisku wbiją mi nową wizę w amerykański paszport.

Celniczka bardzo dokładnie, kartka po kartce, obejrzała mój paszport, zawołała do pomocy drugiego celnika, który zrobił to samo, po czym stwierdził „ no visa, no go”.

Na nic się zdały moje tłumaczenia, gotowość zapłacenia kary za brak panamskiej wizy, celniczka powtarzała jak zacięta płyta „no visa, no fly, no visa, no go”.

Zawsze uważałam za wygodną możliwość posługiwania się dwoma paszportami, dzisiaj okazało się że może to przynieść więcej szkody, niż wygody...

A bilet poszedł się... no właśnie, przepadł...


4 sierpnia B

Nasz austriacki znajomy, samotnik, od tygodnia z nową załogantką, zaprosił nas na obiad, po którym dyskusja zeszła na tematy silników, autopilotów itp. męskich zabawek.
Jacob potrzebuje pomocy przy wymianie silnika, Tomek, z natury uczynny, zaoferował swoją pomoc.
Jacob z wdzięczności zdjął z ręki zegarek, wiedząc że Tomkowi się podoba, podarował mu go.

Tomek początkowo się ociągał, nie chciał przyjąć prezentu, powiedział że jego pomoc jest bezinteresowna, z drugiej strony tęskni za swoją Omegą, która leży teraz gdzieś na dnie Pacyfiku... Jacob zdecydowanie nalegał, a pokusa okazała się zbyt silna, i Tomek w końcu przyjął prezent:-)
W drodze powrotnej Tomek wytłumaczył mi że wykreował sobie ten zegarek, myślał ostatnio często o szwajcarskim, automatycznym, wodoodpornym zegarku...

Resztę wieczoru, już na Luce, spędziliśmy na dyskusji o sile kreowania, tzn. wykładzie... Tomek mówił, ja słuchałam:-)

                            

 


3 sierpnia T

 

Postanowiliśmy zostać jakiś czas w Panamie, Beata leci pojutrze w nocy na Florydę wyściskać się z córką, a ja 3 tygodnie będę „słomianym kawalerem”, dziewczyny wpadajcie na Lukę, poucze was żeglowania :)
Znajdujemy się tylko 30 mil morskich od pięknego archipelagu De Las Perlas, z fajnymi miejscami do nurkowania, wybieramy się także w dżunglę zobaczyć niezmienioną od czasów wyprawy Cooka wioskę Indian Emberas, i to jeszcze jeden powód żeby zostać w tej okolicy i wpadać do Panamy tylko po zakupy. Mamy dwie wolne kabiny i lubimy gości… chętnie zaopiekujemy się 2 - 4 osobami, w szóstkę zawsze weselej:)

 


2 sierpnia B

Wyskoczyliśmy dziś po małe zakupy, jest gorąco i zachciało nam się ogórków małosolnych, więc kupiliśmy dwa plecaki ogórków i trochę taniego wina (80 centów za litrowy karton), które pijemy pół na pół z wodą. Łatwiej znieść upał ze szklanką zimnego, rozwodnionego wina.
Szwendaliśmy się trochę po China Town, głównie w poszukiwaniu kopru do ogórków (chińczyków tam było niewielu), ale bez powodzenia, zrobiliśmy też kilka zdjęć ulicy...

Zauważyłam pewną prawidłowość, w momencie kiedy Tomek nie może się dogadać z lokalnymi, językiem angielsko – hiszpańsko – migowym, "tubylcy" jak na komendę zwracają się do mnie,  po hiszpańsku wygłaszają całe przemówienia, wyraźnie biorąc mnie za Latynoskę...
Podobnie było w Mexyku, Galapagos, Wyspie Wielkanocnej... Tomek wszędzie uważany jest za „gringo”, co ogólnie oznacza białego z USA, choć tubylcy nazywają tak między sobą każdego białego, a  ja, prawdopodobnie z powodu ciemnej karnacji, jestem uważana za ”lokalną.”
Żebym jeszcze tak umiała po hiszpańsku więcej niż „polo” i „cerveza”:-)...

perfumy

   

 

 


1 sierpnia B

Spacerowaliśmy dziś trochę z Wackiem, zawsze bardzo się cieszy gdy zabieramy go wybiegać. Wacek zaglądał we wszystkie dziury, obsikiwał każde napotkane drzewko, a my podziwialiśmy artyzm i kunszt molas sprzedawanych na ulicznych straganach.

Molas wywodzą się z tradycji Indian Kuna Yala, z San Blas, stanowią część tradycyjnego ubioru kobiet tego plemienia, a wyrób i sprzedaż molas, to dzisiaj główne źródło ich utrzymania.
„Wyprodukowanie” molas jest bardzo pracochłonne i czasochłonne, wykonywane ręcznie, pewnie dlatego są dosyć drogie.
Oryginalna mola to 2-7 warstw materiału, najczęściej każda innego, intensywnego koloru, naszytego jeden na drugi.
Każda warstwa materiału jest przyozdobiona wyciętymi ornamentami, a „wycinanki” ukazują kolejne spodnie warstwy i tworzą niepowtarzalne wzory i motywy.
Największe części wzoru wycinane są zwykle na wierzchniej warstwie, mniejsze części w spodnich warstwach, a krawędzie wyciętych wzorów obszyte są starannie kolorowymi nićmi.
W tradycyjnych molas wzory wycina się bez uprzedniego ich szkicowania, aby zapewnić im niepowtarzalność.

Indianki Kuna czerpią motywy do swoich molas z różnych źródeł, zwykle z życia codziennego; ptaki, kwiaty, wzory geometryczne, życie ludzkie, marzenia...

Indianki z plemienia Kuna Yala, widać często na ulicach Panamy, noszą tradycyjne stroje ozdobione molas, kolczyki w nosach, bransoletki z koralików na nogach i rękach, i nie pozwalają sobie robić zdjęć, udało mi się jednak cyknąć parę fotek :-)

warstwy mola

 indianka Kuna sprzedajaca molas (spi)  indianki Kuna kryja sie przed sloncem