Relacje archiwalne  -  Styczen 2009 r

Literka T przy dniu znaczy relacje Tomka

Literka B i pochylony tekst - Beaty

                        


 T.- 12 stycznia
22*53'125”N & 109*54'228”W 


Świat jest mały. Beata wyciągnęła mnie na zwiedzanie, było gorąco, zaschło nam w gardłach, rozglądaliśmy się za zimnym piwem, Beata mówiła coś do mnie i nagle podeszła do nas rodzina i zagadali po polsku. Mili ludzie z Kanady, spędziliśmy wieczór na jachcie zakropiony nalewką a'la Luka, potem odwiozłem ich pontonem na plaże. Mieszkają w hotelu na plaży, z okna widzą nasz jacht.


 T.- 11 stycznia
22*53'125”N & 109*54'228”W 

Iridium i paktor modem nadal głuche, trzeba będzie chyba zrobić jakieś egzorcyzmy...
Po południu wskoczyłem do wody i wyglansowałem połowe dna, zaczeło już obrastać mchem. Woda niby ciepła, ale po dwóch godzinach zacząłem się trząść z zimna. Jest za ciepło na włożenie mojej pianki, jest za gruba, ugotowałbym się w tym kożuchu. Z nurkowania na Soccoro nici, biura w których można załatwić pozwolenie są pozamykane do 1 kwietnia, Rzad Meksyku wypowiedział wojnę przemytnikom narkotyków, w okolicy Soccoro trwa jakiś dryl. W zamian powłóczymy się trochę po ciepłym Morzu Korteza.


  T.- 10 stycznia
22*53'125”N & 109*54'228”W

Atmosfera jak na jarmarku, od rana hotele poutykane na plaży jeden przy drugim wypluwają turystów z północy, dla nich teraz sezon...Na ulicach naganiacze zachęcają do kupna apartamentów, nowe budynki wyrastają dookoła jak grzyby po deszczu. Fachowcy od sprzedaży próbują wcisnąć turystom mieszkania w wyłożonych marmurami hotelach, nie proponują jednak całego mieszkania...namawiają ludzi do kupna prawa do niego na 3 tygodnie w roku. Już za jedyne 70 tyś. dolarów można kupić trzy pokojowe, luksusowo urządzone mieszkanie z widokiem na plaże i do końca życia spędzać w nim wakacje, albo zamienić się z "posiadaczem" podobnego mieszkania w innych częściach świata. To modny od jakiegoś czasu sposób na wyciąganie od ludzi pieniędzy, sam budowałem w Kalifornijskich górach dwa takie Timeshare hotele. Fachowcy od zmiękczania mózgów zachęcają do zakupu miejsca w „raju” darmowym śniadaniem i niezależnie od rezultatu, po prelekcji płacą słuchaczom 200 dolarów gotówką... Starannie wybierają ofiary, musi być małżeństwo, małżeństwo musi mieć kartę kredytową, mieszkać w USA lub Kanadzie, i pokazać klucz do jakiegoś hotelu w Cabo. Beata zapaliła się do tych 200 dolarów, pozwoliliśmy się chwile pobajerować ulicznemu naganiaczowi i okazało się że zupełnie nie przeszkadza mu że tylko Beata ma amerykański paszport, i że nie mieszkamy w hotelu, zaoferował że da nam jakiś klucz od pokoju, a mój polski paszport dyskretnie utaimy. Wiem dokładnie jak to działa, po godzinach molestowania, rysowania na kartce słupków z cyframi, robi się jasne jak słonce że zaoszczędzimy mnóstwo pieniędzy wydając teraz 70 kawałków, i tylko osoba zupełnie pozbawiona rozsądku przegapi tak doskonałą okazje...Stręczyciele manipulują mózgiem ofiary i przeciskają klienta przez wyżymaczkę, zbudowaną specjalnie na tą okazję przez zespół psychologów... Wielu wakacjuszy idzie tam tylko na darmowe śniadanie i po dwieście dolarów, ale po 4 godzinach maglowania wychodzą z czerwonymi twarzami i papierem w spoconej dłoni, stwierdzającym że właśnie kupili na raty klatkę w „raju” i będą ją teraz spłacać przez następne 30 lat...Generalnie właściciel zapewnia sobie obłożenie hotelu, sprzedając każdy apartament dwudziestu osobom, co oznacza z góry opłaconą rezerwacje na 30 lat. Nieźle to cwaniaczki wymyślili...
Byłem kiedyś na takim darmowym śniadaniu na Florydzie, tam oprócz żarcia oferowano bilety do Disneyland i innych okolicznych parków. Kilka razy chciałem wstać i wyjść, ale moja praktyczna żona robiła poważną minę, jakby strasznie ją ta oferta interesowała i kopała mnie pod stołem żebym się nie ruszał. To było okropne doświadczenie, jak płynięcie pod prąd w rzece smoły... Teraz Beata pracuje nade mną by iść po te dwie stówy, ale nastraszyłem ją że naganiacze to pewnie meksykańska mafia, i potem się od nas nie odczepią... Uff, wolałbym przerzucić tonę węgla w upale niż iść na to śniadanko...
Siódma rano, zaczęło się karaoke...


  B.- 9 stycznia
22*53'125”N & 109*54'228”W

Wstałam nieprzyzwoicie wcześniej, przed 6 rano wstają chyba tylko zboczeńcy:-)
Postanowiłam sprawdzić czy o tej porze uda się złapać jakiś internet...no i udało się, sprawdziłam pocztę, okazało się że Tomek otrzymał srebrny sekstant i tytuł żeglarza roku, poszłam na stronę internetową podesłaną przez znajomego.....
Zaparzyłam kawę i obudziłam Tomka tą miłą wiadomością.

Od rana próbowaliśmy uruchomić weatherfax. Tomek dzwonił do Global Marine Network przez Skype, strasznie rwało....więc poprosił kobietę z którą rozmawialiśmy żeby też włączyła Skype i zaczęli czatować...., tzn. zaczęli...!, Tomek wciągnął w to mnie, jakoś myliły mu się „angielskie litery”.... i dyktował co mam pisać. Opisywał problemy z Iridium, kobieta po drugiej stronie linii przerywała co chwile chat, niby zajęta, więc Tomek zaczął ją czarować :„ you are pretty”.....”you are sexy” etc.
Wykorzystał własną ślubną małżonkę żeby słodzić jakiejś dupeńce, bezczelny:-)

Sprawa jednak dalej nie wyjaśniona, niby telefon satelitarny działa (otrzymujemy sms-y) jednak nie może połączyć się z żadnym komputerem. Jutro ma przypłynąć znajomy z jachtu obok i wypróbujemy system z jego telefonem.
Życie tu kwitnie, wczoraj w plażowym barze był konkurs tańca, dla turystów – „tancerzy”, wodzirej zachęcał podpitych „gringos” darmowymi drinkami, robił innym zabawę i darł się przy tym jak zraniony kochanek. Głos disk dżokeja, komentarze i muzykę słychać było od samego rana do późnej nocy.
Dziś był konkurs śpiewania: karaoke... i na jacht wdzierał się ryk wodzireja - „ John z Oklahoma wygrał piwo”, albo słodka Mary dostanie za darmo kieliszek tekili...
Z dwojga złego wolałam gdy wczoraj tańczyli, dziś do okrzyków wodzireja doszły zawodzenia „śpiewaków”.
"Macarena" w wykonaniu Johna z Oklahomy czy "La bamba" śpiewana przez Mary z Kanady przypominały ryk pijanego słonia i bezlitośnie raniły uszy, przypomniał mi się filmik obejrzany gdzieś na YouTube „majteczki w kropeczki” z „Szansy na Sukces”, tylko 5 razy głośniej...
A może jednak dostawali to piwo żeby już więcej nie śpiewać?

Po południu popłynęliśmy do miasta aby załatwić pozwolenie na nurkowanie w okolicach wyspy Socorro, dzisiaj była także lekcja numer dwa prowadzenia pontonu z silnikiem, oczywiście mylą mi się strony, bo to działa jakoś tak odwrotnie niż kierownica w samochodzie, ja skręcam w prawo a „toto” w lewo...na dodatek ruch tu jakiś duży a przemykające szybko motorówki robią wielkie fale....:-)

Sprawa pozwolenia na nurkowanie na dobrej drodze, wiemy już gdzie to się załatwia, przy okazji dowiedzieliśmy się że tu w okolicy, w Cabo Pulmo, są jedne z największych chronionych raf koralowych na świecie, łowić ryb tam co prawda nie można, bo to Park Narodowy, ale podobno piękne miejsce do nurkowania.


Sasiad z kotwicy, od razu widac ze tez szkoda mu kasy na miejsce w marinie...


Dzień 8 B.- 8 stycznia
22*53'125”N & 109*54'228”W


Dopłynęliśmy.  Znowu czuję się dobrze, po  tygodniu odżywiania się krakersami  z herbatą, dziś  zjadłam normalne śniadanie:jajecznice z kawą:-).
Stoimy na kotwicy, nareszcie  jest ciepło i nie buja:-), bardzo tu ładnie.  Kilkadziesiąt metrów od nas  dziesiątki barów na samej plaży i spokojna błękitna  woda...Gdyby nie Tomek, który od rana „warczy” o wszystko, byłoby zupełnie przyjemnie...
Wścieka się że pactor modem ani Iridium nie działa i że ja nic nie robie w tym kierunku...i że zachowuje się jak pasażer zamiast jak załoga...
Delikatnie zwracam mu uwagę że dopiero pierwszy dzień czuje się normalnie...
Tomek nie spał większość nocy i po śniadaniu poszedł spać, no i wreszcie było trochę spokoju:-).
Zrobiłam pranie i posprzątałam w sterowce.
Po 3 godzinach Tomek wstał, myślałam że gdy się  wyśpi to przestanie warczeć....gdzie tam, nie zmienił  „piosenki”...i jęczał dalej, że  zaczęłam od rzeczy najmniej ważnych (brudas) czyli sprzątania,  zamiast zająć się Iridium....
Siadłam więc przy komputerze i ponownie spróbowałam uruchomić weatherfax, ale komputer pokazuje  wciąż ten sam "error 966 - hardware failure". Podrapałam  swojego kapitana za uchem,  potem pogłaskałam po łysinie i znowu zrobił się miły :), czasem zachowuje się jak rozkapryszone dziecko...
Spróbujemy jutro od nowa ożywić weatherfax , a teraz idziemy na "obchód miasta"

Skaly w wejsciu do Zatoki   Plaza w San Lukas

                                                               Skaly w wejsciu do Zatoki                                                                           Plaza w San Lukas


Dzień 7 T.-  7 stycznia
23*02'151”N & 110*41'045”W


Do Cabo San Lukas 70 mil, idziemy ostro pod umiarkowanie silny wiatr,  robi się coraz cieplej, Beata zachowuje się jak terrorysta..., schowała gdzieś fajki i za chiny nie mogę ich tym razem znaleźć, mam ochotę ją obudzić, ale poszła niedawno spać po nocnej wachcie. Zawsze miałem jej za złe że nie chodzimy razem spać, tak jak  Bóg przykazał, czyli w okolicy 10- 11 wieczorem... Jestem typem „skowronka” a Beata to typowa „sowa”, ja rano  czuje się rześki i wypełniony energią, Beata wszystko robi wieczorem  albo w nocy, za to rano ( zwykle późno rano) nie można jej dobudzić,  a próba  wyciągnięcia jej z łóżka  bez parującej  kawy może  być niebezpieczna...
Teraz ta nasza niezgodność  doskonale się uzupełnia, wieczorem ustawiam jacht na kursie, zwykle skracam żagle i spędzamy razem wieczór, potem ja zostaje w koi, a mój pierwszy oficer wachtuje do świtu. Żyć nie umierać. Ta  „wada” okazała się zaletą,  jakby potwierdzała  zasadę  - „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”


Dzień 6 T.-  6 stycznia
24*10'304”N &112*52'015”W


Zbliżamy się do  wybrzeża, nie lubię płynąć zbyt blisko brzegu, choć  dla wielu żeglarzy brzeg kojarzy się z bezpieczeństwem. Żeglowanie  przy brzegu niesie z sobą stres, zawsze  w jakichś okolicznościach  można skopać nawigacje i wylądować na kamieniach, linia między przylądkami to zwykle najkrótsza droga, więc pełno na niej rozpędzonych kontenerowców i kutrów rybackich które z wrodzoną arogancją nie zwracają uwagi na mniejsze jednostki.  Większość niedzielnych żeglarzy  patrzy na  ocean  oczami  z lądu,  otwarte morze budzi w nich niepokój a  brzeg kojarzy im się  z bezpieczeństwem, ale  to  iluzja szczura lądowego...  Brzeg,  często  oznacza dopychający wiatr albo zupełny brak wiatru i ostre kamienie, a podobnie jak w przypadku samolotu, który jest bezpieczny dopóki znajduje się w powietrzu, jacht jest bezpieczny kiedy ma wokół dużo wody...
Na  morzu powinno się widzieć  brzeg oczami morza i zbliżać się do niego tylko z konkretnego powodu...

Dziennikarz Jachtingu poinformował nas że zostałem mianowany Jachtsmenem roku. Nie planujemy  wizyty w Polsce  w styczniu, więc poprosił o krótkie nagranie z podziękowaniem za  to wyróżnienie, ale kiepski ze mnie aktor i ciężko mi się do tego zabrać.  Spróbujemy dziś coś nagrać i może uda się to potem  przesłać szanownej  kapitule Jachtingu.


Dzień 5 T.-  4 stycznia
26*08'839”N & 116*18'978”W


Żeglujemy leniwie w stronę Cabo San Lukas, powinniśmy tam dopłynąć za  2 – 3 dni... Przed rejsem dokupiłem pactor modem do naszego  radia, opłaciłem  roczną składkę w Sailmail, powinniśmy teraz bez problemu wysyłać i odbierać email i ściągać pogodę, ale dupa blada, radio nie chce się połączyć z żadną stacją. Wszystko niby działa poprawnie, ale stacje  głucho milczą. Na dodatek mój niezawodny system  satelitarny także nie działa. Trąci ironią,  mamy dwa niezależne systemy do ściągania pogody i oba  zamilkły.
Iridium  z jakiegoś powodu nie łączy się z komputerem, próbowałem wszystkich znanych mi sztuczek , włącznie z zamianą komputera, ale wciąż wyskakuje  ten sam  - 966 error - Jesteśmy odcięci od informacji i wcale mi się to nie podoba. Sprawę trzeba będzie koniecznie wyjaśnić na kotwicy w Cabo San  Lukas.
Beata chyba polubiła  krótką „koje” w sterówce, mimo  że skończyła swoją nocną wachtę, nie daje się z niej wyrzucić, chociaż pod pokładem mniej buja i czeka na nią ciepła wygodna koja. Wacek  śpi z Beatą, zakopał się  pod kołdrą i  nie wystawił nawet ogona, powarkuje czasem gdy Beata przekręca się na drugi bok, mały bandyta nie lubi gdy się mu przeszkadza spać.

Rano dostawiłem żagli i grzejemy  teraz baksztagiem na Cabo San Lukas, poprzedniego  wieczoru skróciłem żagle, Ocean podejrzanie zsiniał, nie odbieramy pogody i w nocy mogło dmuchnąć  mocniej  a ja  nie miałem ochoty na nocne zapasy z wielkim jak słup telefoniczny bomem genuy.


Dzień 4 T.- 3 stycznia
28*03'975”N & 118*04'077”W


W nocy  dmuchnęło, Luka położyła się na burtę  i pękł  uchwyt obciągacza bomu, przyjrzałem się zdziwiony  rozdwojonemu uchwytowi, jak mógł tak równiutko pęknąć, jak by go ktoś przeciął..., to musi być ten skurwiałek „Gnom” który  z nami mieszka. Siedmiomilimetrowy pręt wygląda jak przecięty  magicznym nożem, żadnych oznak zmęczenia materiału, czy korozji. Objąłem bom mocną liną i zamocowałem do niej talie obciągacza.  Jeśli nie obciągnie się go mocno w dół, wyluzowany żagiel  na kursie z wiatrem  wybrzusza  się i trze  o wanty, i po pewnym czasie puszczają szwy i robi się wielka dziura.
Wieczorem  nasz główny autopilot przestał sterować  i  zostawił  na ekranie wiadomość że  pompa nie działa. Pogodę  mamy dobrą i ostatnio  nasz  sternik nie pracował za dużo, a mimo to wygląda że pompa zdechła.
Z hydraulicznej pompy autopilota wychodzą  tylko dwa przewody, sprawdziłem obieg prądu i okazało się że coś go przerwało. Zrzuciłem grota i  wielką genuę, w ich  miejsce postawiłem kliwra i bezana,  Luka ustawiła się  ostro do wiatru i od razu  przestało  nami  dziko bujać. Wymontowałem silniczek z pompy i rozebrałem go na  kawałki, w środku wyglądał zupełnie zdrowo, więc pewnie zawiesiła się tylko któraś  węglowa szczotka. Wyczyściłem je z nalotu i brudu (Beata zasugerowała że może by je umyć wodą z mydłem......), i złożyłem kolesia do kupy. Teraz woltomierz pokazywał że prąd wędruje bez  przeszkód przez uzwojenie.  Po chwili pompa autopilota zaczęła bzykać radośnie i wróciliśmy na kurs.
Kłócimy się o papierosy, ja założyłem sobie że przestaje palić, ale jest mi trudno gdy pod nosem leży paczka Marlboro i wcale nie szkodzi że są miętowe...  Niby  oboje mieliśmy rzucić palenie, ale Beata  twierdzi że na razie  nie jest gotowa i zbiera siły. Miałem szczery zamiar rzucić palenie gdy wyjdziemy w morze i nie kupiłem sobie papierosów, teraz  nałóg zmienił mnie w żebraka i złodzieja, żebrze, przymilam się słodko i obiecuje jej wszystko co przychodzi mi do głowy żeby wysępić papierosa, albo podkradam  kilka kiedy śpi.... hehe

Slonce zachodzilo dzis uroczo...


Dzień 3 T.-  1 stycznia
29*45'873”N & 118*05'263”W


No i mamy Nowy, 2009 rok, czuję sympatię do cyfry  dziewięć,  połowa  cyfr składających się na moją datę urodzenia to dziewiątki.
To będzie dobry rok.
Beata poczuła się lepiej,  choroba morska wypuszcza ją z objęć, choć nadal drażni ją zapach jedzenia  ale poza lekkimi zawrotami głowy czuje się  dobrze.
Był spokojny wieczór,  wiatr popychał nas przyjaznym baksztagiem, Luka kołysała  się dostojnie i wsiadała  na grzbiety  falom.   

Okazało się że noworoczny  drink  rozpuścił  resztki choroby morskiej, które dokuczały Beacie, i wieczór spędziliśmy miło w sterówce, z butelką czarnego Absoluta którego dostaliśmy  na gwiazdkę  od Janeczki i Zenka  Smoczyńskich  z San Diego.
Bez ich pomocy przygotowanie Luki do nowego rejsu trwałoby wiecznie, wszystkie nowe części przychodziły na ich adres w San Diego, a potem Zenek z Janeczką przywozili wypełnione  pudła  do Ensenady . Zawsze będziemy o nich pamiętać,  to  dobrzy  i życzliwi każdemu ludzie...
Łagodny wiatr przesuwał  Luke w stronę Guadelupe, a  Mama  Ocean kołysała nami łagodnie.
Beata nieustannie narzeka na zimno, choć zimno  tu wcale nie jest, w nocy  bywa trochę chłodniej, ale  załoga  z Florydy przyciągnęła ze sobą kanapowy nawyk przykrywania się kołdrą zamiast włożenia  ciepłej  bluzy i dresów... Siedzi teraz na swojej wachcie, zawinięta w kołdrę i szczęka zębami, „florydzianka”... .

 

Wyspa Gudelupe

Wyspa Gudelupe, rybacy odsypiaja Sylwestra...langust nie bedzie..


Dzień 2 T.-  31 grudnia
31*039'956”N&  117*35'943”W


Beata nie zzieleniała, nie ma tylko apetytu  i na myśl o jedzeniu robi się jej niedobrze, straciła nawet ochotę  na kawę, a to znak że musi być chora. Od wczoraj wstała tylko dwa razy na papierosa, dużo śpi i bardzo dobrze , sen pozwoli jej przetrwać nudności i zawroty głowy. Oddalamy się od brzegu, płyniemy na wyspę Guadelupa, mamy zamiar najeść się do upadłego langust parzonych we wrzątku i potem polewanych słonawym masłem. Na Guadelupe jest mały garnizon wojskowy i kolonia rybaków, łowią głównie Langusty i można się z nimi zamieniać -  langusta za piwo , albo kilka za małą flaszkę tekili,  10 langust za pismo  z gołymi  dupeńkami , mamy na pokładzie starego „Playboya”,  niedługo zmieni właściciela.
Dziś w nocy powitamy Nowy Rok, mogliśmy zostać kilka dni dłużej w Ensenadzie i powitać go ze znajomymi, ale coś wyganiało mnie na morze, chciałem przywitać Nowy Rok na oceanie, na dobrą wróżbę. 
Chciałbym  aby cały rok był jak dzisiejszy dzień,  mam wszystko  o czym może zamarzyć  człowiek , jestem z osobą którą kocham i robie to co lubię...


Dzień 1  T – 30 grudnia
31*52'602”N & 116*37'572”W



Odpływamy, tęskniłem już za kołysaniem i niczym nie zmąconą linią horyzontu, Beata także się cieszy , choć zastanawiam się jak zniesie pierwsze dni na morzu , mam nadzieję, że nie zarzyga się na śmierć..
Przykleiła "anty rzygający" plaster za uchem, nasączony jakąś substancją, która powinna oszukać błędnik równowagi , ale twierdzi że najlepszy będzie polski aviomarin.
Wyszedłem z naszej boxy w marinie, Luka na wstecznym nie reaguje na ster i jak zwykle wykręciła tyłek w prawą stronę , w takich okolicznościach nie ma rady i trzeba jej pozwolić na pełny obrót, dopóki jest się gdzie cofać , a potem ster na lewą burtę i ostro na przód, potem wsteczny gdy zabraknie już miejsca w wąskim przejściu, i znowu ostro do przodu... Skierowałem dziób na wyjście z portu, nasz dobry znajomy Mark zrobił kilka zdjęć na pożegnanie...
Płyniemy na wyspę Wielkanocną , a potem dalej...
Ledwo minęliśmy główki portu i silnik zawył wysokim altem, potem obroty wróciły na swój poziom i za chwile silnik znowu zawył.. Wiedziałem co to oznacza, zapchany filtr paliwa, pomyślałem że może jeszcze kawałek pojedziemy, w połowie zatoki widać było pomarszczoną wiatrem wodę, można będzie postawić żagle , ale filtr zapchał się na amen i silnik zgasł. To musi być ropa, którą kilka dni temu tankowałem, pewnie chłopcy na doku paliwowym dorabiają do pensji i dolewają do ropy przechodzony olej z kutrów i resztki z obiadu... Luka ustawiła się bokiem do martwej fali i zaczęło kołysać, spojrzałem na Beatę, czy robi się już zielona ale buzie miała wciąż różową, martwiła się tylko zdechłym silnikiem .. Skoczyłem do maszynowni , przestawiłem system paliwa na drugi filtr, pchnąłem paliwo elektryczną pompką, silnik zastartował i ruszyliśmy w stronę wyjścia z kamienistej zatoki na bezpieczne morze...
Zaraz potem podpłynęły do nas delfiny, pląsały radośnie przed dziobem , i przysiągłbym że się do nas uśmiechały. To dobra wróżba, Mama Ocean nas wita.

Ensenada za rufa
Ensenada za rufa